Poranek powoli wkrada się do salonu. Ciepłe, złote słońce drażni moje zamknięte powieki przez cienką skórę, a ja czekam, aż sens moich niedawnych snów stanie się nieco jaśniejszy. Nawet nie pamiętam kiedy się położyłam. Leniwie otwieram oczy tak by jak najdłużej przeciągnąć błogą chwile, gdy promienie słońca przeciągają się po białej pościeli. Niechętnie odsuwając ją na bok, chcąc zgrabnie podnieść się z łóżka, mój wzrok spoczął na widok za oknem. Po raz kolejny moje myśli i serce zostały owładnięte urokiem tego miejsca. Nieskazitelnie niebieskie niebo - niebo spokojne gdzie chmura za chmurą leniwie podąża i kształt moich marzeń każda przybiera, jedna za drugą nie nadąża... Na tą chwile byłam pewna, iż utopijny świat ze snu istnieje tuż obok, za oknem.
Biorę szybki, zimy prysznic aby pobudzić swoje ciało do pracowitego dnia, wsmarowuje w ciało balsam i już po chwili, w ręczniku krzątam się po kuchni przygotowując sobie kanapki z żółtym serem i pomidorkiem. Wkładam ipod'a do przenośnych białych, głośniczków i po mieszkaniu roznosi się dźwięk Joan Jett And The Blackhearts - I Love Rock N' Roll. Gdy śniadanie ląduje w moim brzuchu, na wpół śpiewając, na wpół tańcząc ubieram na siebie jeansy, biały t-shirt i conversy, a włosom pozwalam opaść z gracją na ramiona. Jeszcze kilka pociągnięć maskarą i można zaczynać ten cudowny dzień...
Nie mam pojęcia skąd ten optymizm w mojej głowie, ale mam przeczucie, że to będzie znakomity dzień! - Czas zacząć realizować plany z listy. Do czarnej torby wrzucam portfel, notesik, telefon i na wszelki wypadek sweterek. Na nos wsuwam RayBun'sy. Pod kamienicą, napotykam uśmiechniętą twarz Jamesa, odwzajemniam gest i ruszam przed siebie.
Słońce przyjemnie okala mą twarz ciepłymi promykami, a wiatr udaremnia mi dokładne odczytanie mapki. Idę wzdłuż głównej ulicy w stronę centrum już z oddali dostrzegam przecudne wzgórza i drzewa, marmurowe kościoły i Tyber, szemrzącą gdzieś niedaleko. Z hałasem przejechał tuż obok mnie, tramwaj elektryczny. Wewnątrz, poza jednym turystą, nie było nikogo, za to platformy wypełniali Włosi, którzy najwyraźniej woleli stać. Gromadka dzieci próbowała uwiesić się z tyłu pojazdu. Konduktor, bynajmniej nie rozzłoszczony, odganiał je lekkimi uderzeniami. Po chwili na ulicy pojawia się oddział żołnierzy. Przystojni, dobrze zbudowani mężczyźni w zbyt obszernych płaszczach, dźwigali torby obszyte czymś, co już dawno przestało przypominać futro. Z przodu zaś biegli rozbrykani chłopcy, zachwyceni tym niecodziennym widokiem. Tramwaj, otoczony tą gromadą, poruszał się z trudem, niczym gąsienica atakowana przez mrówki...
Z małymi utrudnieniami, udaje mi się w nareszcie dotrzeć pod gmach wielkiego budynku. 'Sapienza' - najstarszego uniwersytetu w Rzymie i największego w
Europie. Wygląda imponująco. Niby widziałam go już dużo razy na
zdjęciach w Googlach, ale stać tuż przed nim to zupełnie inna sprawa. Nad olbrzymimi, dębowymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis „Tu sei il Signore del proprio destino*" Z dziwnym podnieceniem biegnę w górę schodów i wchodzę do ogromnego, olśniewającego holu ze szkła, stali i białego piaskowca. Nie mogę w to uwierzyć, że już niedługo rozpocznę tu ostatni rok studiów. Już sam korytarz robi niesamowite wrażenie: brzoskwiniowe ściany są oblegane przez różne malowidła, sufit został ozdobiony w kryształowy żyrandol. Białe fotele, stoliczki z kwiatami, owocami i gablota z trofeami. Imponujące.
W końcu znajduję tabliczkę z napisem 'Dziekanat'. Gdy wchodzą, siedząca za biurkiem z litego piaskowca atrakcyjna, zadbana, blondynka uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma na sobie najbardziej szykowną grafitową marynarkę i białą koszulę, jakie w życiu widziałam. Wygląda jak spod igły.
W końcu znajduję tabliczkę z napisem 'Dziekanat'. Gdy wchodzą, siedząca za biurkiem z litego piaskowca atrakcyjna, zadbana, blondynka uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma na sobie najbardziej szykowną grafitową marynarkę i białą koszulę, jakie w życiu widziałam. Wygląda jak spod igły.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- Witam. Przyszłam odebrać plan zajęć. Wydział: Fotografia.
- Pani godność?
- Camilla Williams - mówię, a blondynka błyskawicznie wstukuje coś w klawiaturę i spogląda na mnie z uniesioną brwią
- Uczennica z wymiany?
- Tak - uśmiecham się pogodnie
Kobieta wstaje i wyjmuje z dębowej szafki, zieloną teczkę.
- Proszę bardzo Pani Williams - podaje mi ją - W środku znajdzie Pani, wszystkie potrzebne informacje odnośnie naszej uczelni, regulamin i plan zajęć. W razie jakich kol wiek pytań proszę pisać na e-mail zamieszczony na dokumentach. Czy zameldowała się już pani w kampusie?
- Nie, nie. Wynajęłam niedaleko mieszkanie.
- Oczywiście... W takim razie proszę podać adres miejsca zameldowania i numer kontaktowy - blondynka podaje mi dodatkowy arkusz - Czy wolno mi spytać dlaczego nie chce Pani mieszkać w naszym kampusie?
- Cenie sobie swoją prywatność
- Wy Amerykanie, zawsze staracie się być ponad wszystkimi...
- Proszę? Z całym szacunkiem, ale to moja prywatna sprawa gdzie będę mieszkać
- Tak kochana, przyjaciół tutaj nie znajdziesz...
- Jak Pani śmie? Nie znam mnie Pani!
- Mówię tylko jak jest. Odizolowując się od reszty, nie za wabisz tutaj zbyt długo...
- Czy coś jeszcze?! - warczę na kobietę, walcząc z zamiarem obicia jej twarzy o ten cholerny, dzielący nas kontuar
- Jak najbardziej. Życzę powodzenia na studiach Pani Williams - mówi i wracając do pracy daje mi jasno do zrozumienia, że to już wszystko.
Zdenerwowana wychodzę z pokoju.
- Witam. Przyszłam odebrać plan zajęć. Wydział: Fotografia.
- Pani godność?
- Camilla Williams - mówię, a blondynka błyskawicznie wstukuje coś w klawiaturę i spogląda na mnie z uniesioną brwią
- Uczennica z wymiany?
- Tak - uśmiecham się pogodnie
Kobieta wstaje i wyjmuje z dębowej szafki, zieloną teczkę.
- Proszę bardzo Pani Williams - podaje mi ją - W środku znajdzie Pani, wszystkie potrzebne informacje odnośnie naszej uczelni, regulamin i plan zajęć. W razie jakich kol wiek pytań proszę pisać na e-mail zamieszczony na dokumentach. Czy zameldowała się już pani w kampusie?
- Nie, nie. Wynajęłam niedaleko mieszkanie.
- Oczywiście... W takim razie proszę podać adres miejsca zameldowania i numer kontaktowy - blondynka podaje mi dodatkowy arkusz - Czy wolno mi spytać dlaczego nie chce Pani mieszkać w naszym kampusie?
- Cenie sobie swoją prywatność
- Wy Amerykanie, zawsze staracie się być ponad wszystkimi...
- Proszę? Z całym szacunkiem, ale to moja prywatna sprawa gdzie będę mieszkać
- Tak kochana, przyjaciół tutaj nie znajdziesz...
- Jak Pani śmie? Nie znam mnie Pani!
- Mówię tylko jak jest. Odizolowując się od reszty, nie za wabisz tutaj zbyt długo...
- Czy coś jeszcze?! - warczę na kobietę, walcząc z zamiarem obicia jej twarzy o ten cholerny, dzielący nas kontuar
- Jak najbardziej. Życzę powodzenia na studiach Pani Williams - mówi i wracając do pracy daje mi jasno do zrozumienia, że to już wszystko.
Zdenerwowana wychodzę z pokoju.
Poczułam nieodpartą chęć wyjścia na spacer. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz spędziłam trochę więcej czasu na świeżym powietrzu niż w trakcie drogi do antykwariatu czy do sklepu. Zachowanie blondynki, mocno mnie zdenerwowało. To teraz będę uchodzić za snobkę, egoistkę bo nie mieszkam w kampusie? Cenie sobie swoją prywatność, to wszystko... Po raz pierwszy od podjęcia decyzji przeniesienia się tutaj, mam wątpliwości. - Na pewno poznam tu miłych i wartościowych ludzi! Muszę w to tylko wierzyć...
Zakładam na siebie sweterek i wyruszam w drogę. Czas zacząć optymistycznie myśleć. Dostrzegam jak rozwijające się na gałęziach liście przypominają, że wszystko biegnie w swoim tempie. Zieloność trawy napawa mnie nadzieją i radością. Śpiew ptaków tchnął we mnie trochę siły i wewnętrznej pociechy. Rozkoszuje się pięknem natury. Dostrzegam każdy, nawet najmniejszy szczegół budzącej się do życia przyrody. Każdy zapach, każdy ciepły powiew wiatru, każdy świergot ptaka, a nawet szelest kołyszących się źdźbeł trawy przyprawia mnie o zawrót głowy. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, licząc do dziesięciu. Złe wspomnienia powracają. Gdy wydaje mi się, że w miarę ujarzmiłam swe emocje, ruszam dalej. Idąc, widzę zbliżających się w moją stronę chłopaka z dziewczyną. Ich wędrówce towarzyszył głośny, harmoniczny śmiech mężczyzny i wtórujący mu dźwięczny chichot nastolatki. Przekomarzali się między sobą, aż w pewnym momencie nieznajomy poderwał dziewczynę z ziemi i usadowił na swych barkach. Mimo iż była podobnego wzrostu, zrobił to z niesłychaną lekkością. Usłyszałam głosy sprzeciwu ze strony dziewczyny, ten jednak wydawał się pozostawać głuchym na jej protest. Od czasu do czasu powietrze przecinał połączony śmiech beztroskich przyjaciół. Przeszli tak kilka metrów, jednak po nieustępujących prośbach nastolatki, postawił ją ponownie na ziemi. Idę dalej...
Zbaczam z głównej drogi, a ścieżka, którą idę wprowadza mnie do lasu. Wciągam w nozdrza jego zapach. Kocham ten wytwór natury. W Forks potrafiłam godzinami błądzić nieodkrytymi ścieżkami i poznawać nowe, fascynujące tajemnice tego miejsca. To tata zaraził mnie tym umiłowaniem do lasu. W dzieciństwie często zabierał mnie ze sobą na długie spacery i odkrywała przede mną dary natury oraz piękno tamtejszego krajobrazu, momentami nawet zapierającego dech w piersi. Teraz jednak wchodząc tutaj, nie poczułam tego samego uczucia, co dawniej. W pewnym momencie moje rozmyślania przerywa krzyk dziewczyny. Momentalnie wyostrzają mi się wszystkie zmysły. Stoję w miejscu i zaczynam nasłuchiwać, lecz następuje cisza. Dosłownie sekundę później ponownie słyszę czyiś głos, tym razem nieco spokojniejszy, choć nadal stanowczy i poważny.
- Puść mnie! To nie jest już śmieszne. Ałaaa!
Biegiem puszczam się w kierunku dochodzących z głębi lasu głosów. W tym samym momencie widzę wyłaniające się zza drzew postacie, słyszę również śmiech. Adrenalina opadła i nawet na twarz przemyka mi uśmiech. Po raz kolejny dzisiejszego dnia natknęłam się na nastolatków. Stanęłam w takim miejscu, by móc swobodnie ich obserwować, pozostając jednak niezauważoną.
Dwie dziewczyny wraz z młodym jeszcze mężczyzną zbierali jagody. Tej czynności towarzyszyła czasami cisza, momentami rozmowa, a jeszcze innym razem głośny śmiech. Raz po raz, któreś z nich przerywało zrywanie tych maleńkich owoców, by niezłośliwie dokuczyć drugiej osobie. Najczęściej było to po prostu nacieranie sokiem z jagód. W pewnym momencie mężczyzna łapie za jedną z leżących nieopodal bluz i wrzuca na drzewo. Po lesie po raz kolejny rozniosły się krzyki i protesty dziewczyn. Cały czas jednak śmieją się i żartują. Po nieudanej prośbie, by chłopak ściągnął na powrót bluzę, brunetka sama wspina się na świerk.
Mimo iż chłopak utrudnia jej zadanie, ciągnąc za nogawkę od spodni i potrząsając gałęźmi, dziewczyna z ogromnym i dumnym uśmiechem na twarzy zeskakuje z drzewa z bluzą w ręku. Przekomarzają się jeszcze chwilę, po czym zrezygnowani łapią za swoje pojemniki z zebranymi jagodami i ruszają ku domowi.
Ja też postanawiam już wracać. Zrobiło się już ciemno, a chciałam wrócić do mieszkania jeszcze przed zmrokiem. Idę jednak inną drogą, przedłużając sobie w ten sposób spacer.
Będąc już niedaleko domu, spostrzegam siedzących na pniu drzewa, kolejnych nastolatków.
Z daleka jednak daje się tylko słyszeć ich śmiech. Dopiero, gdy znajduje się w mniejszej odległości od niech, spostrzegłam, że to dwaj mężczyźni. Czując nagły chłód, przyśpieszam kroku. Słońce zaszło godzinę wcześniej, a ja byłam w świecie, którego nie znałam - Chyba zaraz odlecę! - burczę na nieprzyjemny wiatr. Nie mogę zrozumieć, skąd wzięło mi się to zamiłowanie do przedłużania sobie każdej drogi. Teraz tego ogromnie żałuję. Tutaj szybciej można skręcić nogę, niż znaleźć jakiś przyczółek cywilizacji! Im bardziej robi się granatowo, tym szybciej brnę do przodu i zaczyna mnie ogarniać strach. Co jakiś czas potykam się o własne nogi.
Słyszę za sobą szelest suchych liści i zbliżający się śmiech mężczyzn. Idą za mnę? Nie... Bo i po co...? Mimo wszystko zaczynam powoli biec, a nieznajomi za mną. A więc jednak mnie śledzą... Są coraz bliżej. Czuje ich zimny oddech na karku... - Co teraz?!
Ktoś łapie mnie za ramię i mocno szarpie. Krzyczę i tracę równowagę. Upadam, chroniąc twarz dłońmi. Zachrypniętym głosem zaczynam krzyczeć, ale jeden z napastników uderza mnie w twarz. Czuje nieprzyjemne pulsowanie na policzku. Przez chwile wydaje mi się, że to wszystko jakiś zły sen. Jeden z nich mocno przykłada dłoń do mych ust, abym nie krzyczała i nagle na szyi czuję coś zimnego i metalowego. Nóż... Momentalnie sztywniej. Oczy zachodzą mi łzami, nos podrażnia nieprzyjemny zapach perfum napastnika, czuje się jeszcze słabsza i nagle z dużą siłą popycha mnie na pobliskie drzewo. Próbuje krzyczeć, ale zimna stal na moim gardle udaremnia mi to.
- Nie próbuj wrzeszczeć, bo może to być ostatni dźwięk, który wydobędzie się z twojego gardła - mrożący krew w żyłach szept, przecina powietrze tuż przy moim uchu. - Rozumiemy się?
Na skórze gardła, czuje ostry koniuszek noża. Wystarczy jedno pociągnięcie, a krew rozleje się po trawie, mieszając się z delikatną wonią wiosny. Minimalnie kiwam głową czując coraz większą panikę. - Czego on ode mnie chce? Stoję i czekam na najgorsze...
Mój napastnik to rudowłosy, olbrzym o garbatym nosie ze złotym kolczykiem w lewym uchu. Kątem oka dostrzegam jak drugi mężczyzna opróżnia zawartość mojej torebki.
- Portfel i telefon - mówi do olbrzyma
- Tylko? Nie postarała się dziewczynka. Nie ładnie... - cmoka z dezaprobatą - No cóż, może koleżanka nam w naturze coś odda cenniejszego, co ty na to Steve?
Steve? W naturze? O boże!
Próbuje bezcelowo go odepchnąć, ale doprowadzam go tym tylko do śmiechu.
- Będziesz grzeczną dziewczynką? Czy wolisz na ostro? - śmieje się, a śmiech ten był raczej szalony niż wesoły, nieludzki, chłodny, przerażający. Próbuje go odepchnąć, ale to nic nie daje. Przybliżył się. Złapał mnie za włosy i pociągnął do tyłu odsłaniając szyję. Rozpiął mój sweterek i rozchylił. Sapnął.
- Będziesz grzeczną dziewczynką? - powtarza i czuję jak lewą ręką odpina mi guzik od jeansów
A więc wszystko jasne... Co teraz? Co teraz? Boże dlaczego?! - stal noża, dotknęła moich piersi i lekko przesuwa się w dół - Krzyknij, wrzaśnij! Nie. I tak nikt cię nie usłyszy, a on poderżnie ci gardło. Heh, świetne alternatywy... - myślę, gdy stal wędruje w dół brzucha. - To już koniec - zamykam oczy czekając na najgorsze...
Niespodziewanie ktoś przebiegł koło mnie i uderzył w szaleńca.
- Zostaw ją! - krzyczy i rzuca się na olbrzyma.
Szamoczą się, warczą. W końcu padają na ziemię. Nie wiedzę, kto wygrywa, ale i tak patrzę na nich w osłupieniu. Nie mogę się ruszyć, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Boje się ale nie uciekam... Przyglądam się tylko jak nieznajomy siedząc na rudym, obija jego twarz pięściami. Olbrzym nie pozostaje obojętny i jednym, zwinnym ruchem przejeżdża ostrzem noża po twarzy swojego przeciwnika. Słychać dziki syk. Na sekundę zapada cisza, a po niej znamienne stęknięcie. Granitowy bezgłos, chrzęst łamanych kości, krzyk. Mój napastnik uderza z impetem na ziemię i zwija się w kłębek. Jego kolegi już dawno nie ma. Uciekł.
Powoli osuwam się po korze drzewa i w dłoniach chowam twarz. Czuje jak serce mi wali i zaczynam myśleć czy to nie zawał. Słyszę jak nieznajomy wstaje. Wygrał. Ale... Co teraz? Czy on też chce mnie.... O boże!!! - nachyla się nade mną, a ja kule się jeszcze bardziej - On też?! Wstrzymuje oddech. Dłoń nieznajomego czuję na swoich włosach, gdzie napotka bolesne miejsce. Zadrżałam.
- Wstań, proszę. Już jest po wszystkim. Jesteś bezpieczna - szepcze i przykłada swoje dłonie to moich bym odsłoniła twarz.
Poddaje się i widzę jak przede mną kuca, mężczyznę o brązowych oczach.
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię. Już dobrze...
Dobrze?! Dobrze?! Przed chwilą jakiś rudy olbrzym chciał mnie bezceremonialnie zerżnąć a on mi mówi, że już dobrze?! Kim on u licha jest?!
Niestety, z mojego gardła, żadne słowo nie chcę wyjść. Trzęsę się z zimna i z przerażenia, a mimo to siedzę jak obłąkana i wpatruję się w nerwowe, zmartwione czekoladowe oczy...
Czuję jego ręce pod karkiem i udami, bije od nich ciepło. Ostrożnie unosi moje ciało, upewnia się czy dobrze mnie trzyma i prosi, bym objęła jego szyję. Robię co mi karze. Jest bardzo silny, wysoki i jak się okazuje odważny. Chłopak westchnął.
- Nie musisz się mnie bać. Gdzie mieszkasz? Chcesz żebym odniósł cię do domu? - milczę - Proszę przemów do mnie...
- Nn..ni..nie. - mówię ostatkiem sił i zatapiam nos w jego szyję.
Nie wiem czy minęło kilka minut, czy też kilka godzin od czasu pojawienia się rudego i jego fałszywego przyjaciela. Nie wiem też gdzie jest moja torebka. Nic już nie wiem... Po prostu skulona, tulę się do nieznajomego, a przez głowę przelatują mi wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia. Miało być tak pięknie...
- Możesz mnie postawić? - szepczę, a on chwile się zastanawiam
Widzę małą zmarszczkę między jego brwiami, ale w końcu robi to o co go proszę. Poprawiam włosy, zapinam guzik od spodni i... zaczyna płakać. Zapewne wyglądam koszmarnie, ale nie chcę litości. Rozglądam się po całym lesie, byle nie na niego. Mija chwila zanim dostrzegam między krzakami leszczyny moją torebkę. Od razu przeglądam jej zawartość. Ani śladu telefonu, portfela też niema. Cholera.
- Boże... Dlaczego zawsze Ja... - mówię sama do siebie i po raz kolejny chowam twarz w dłoniach
Wiem, że nieznajomy stoi za mną i nic nie mówi, tylko patrzy. Pewnie ma mnie za wariatkę. No cóż, ta wariatka musi mu podziękować.
Powoli się prostuję i odwracam twarzą do niego, jest ode mnie znacznie wyższy, ubrany w dres. Dostrzegam tatuaż na ramieniu i złoty sygnet na palcu. Jest przystojny.
- Dziękuję Ci za uratowanie - mówiąc to spuszczam wzrok na swoje dłonie - Nie wiem jak zdołam Ci się odwdzięczyć. Gdyby nie ty jeszcze chw... - nie mogę dokończyć zdania ponieważ znów w górę biorę emocje.
Mężczyzna nic nie odpowiada, po prostu podchodzi i mnie przytula. Kołyszemy się wraz z zimnym wiatrem z północy. Tak strasznie się boję. Boje się być sama. Już nie jestem tak silna jak z przed kilku godzin. Może jednak blondynka z dziekanatu miała rację...
- Odprowadzę Cie - odsuwa się ode mnie i wystawia w moją stronę ramię, abym chwyciła go pod rękę
Wychodzimy z lasu....
Zmierzamy w wiadomym dla mnie kierunku, przenikając ciemności późnej nocy i wtapiając się w nią. Ludzie w pośpiechu nas mijają, nie zwracając uwagi, czy szturchają mnie łokciem, czy barkiem. Srebrna poświata księżyca prześlizgnęła się niepewnie po sylwetce mojego towarzysza, wydobywając z mroku bladą twarz z nieodgadniętym wyrazem twarzy. Refleks pobliskiej latarni zagrał przez chwilę na jego twarzy.
- Czy coś Cię gnębi? Wszystko dobrze?- pytam, cichym szeptem
Dostrzegam jak jego prawy kącik ust wędruje ku górze tylko po to, aby z powrotem zniknąć w oziębłym spojrzeniu.
- To chyba ja powinienem Cię o to zapytać - wzdycha - Gdybym pojawił się chwilę później to... - przerywa a ja wzdrygam się na samo wspomnienie - Nawet nie chcę myśleć! Najchętniej zabiłbym skurwiela! - warczy. Nic nie odpowiadam, tylko mocniej zaciskam jego ramię.
Skręciliśmy za kolejny róg i już z oddali spostrzegłam kamienicę. Spojrzałam w okna od zewnętrznej strony budynku na piętrze. Były zgaszone. Oczywiście... Nikt nie czeka... Nikt...
Przystaję i odwracam się do mężczyzny i po raz ostatni pozwalam sobie spojrzeć w jego oczy, przepełnione smutkiem...
- Tak bardzo Ci dziękuję. Nie wiem jak zdołam Ci się odwdzięczyć. Gdyby nie ty... Jesteś bardzo odważny... Gdybyś czegoś kiedyś potrzebowała to... Wiesz gdzie mnie znaleźć. Dziękuję - odwracam się i ruszam w stronę bramy. Po raz ostatni, przez ramię spoglądam na mojego bohatera. Uśmiechnął się, ukłonił i odszedł...
* "Jesteś Panem swego losu"
- Wstań, proszę. Już jest po wszystkim. Jesteś bezpieczna - szepcze i przykłada swoje dłonie to moich bym odsłoniła twarz.
Poddaje się i widzę jak przede mną kuca, mężczyznę o brązowych oczach.
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię. Już dobrze...
Dobrze?! Dobrze?! Przed chwilą jakiś rudy olbrzym chciał mnie bezceremonialnie zerżnąć a on mi mówi, że już dobrze?! Kim on u licha jest?!
Niestety, z mojego gardła, żadne słowo nie chcę wyjść. Trzęsę się z zimna i z przerażenia, a mimo to siedzę jak obłąkana i wpatruję się w nerwowe, zmartwione czekoladowe oczy...
Czuję jego ręce pod karkiem i udami, bije od nich ciepło. Ostrożnie unosi moje ciało, upewnia się czy dobrze mnie trzyma i prosi, bym objęła jego szyję. Robię co mi karze. Jest bardzo silny, wysoki i jak się okazuje odważny. Chłopak westchnął.
- Nie musisz się mnie bać. Gdzie mieszkasz? Chcesz żebym odniósł cię do domu? - milczę - Proszę przemów do mnie...
- Nn..ni..nie. - mówię ostatkiem sił i zatapiam nos w jego szyję.
Nie wiem czy minęło kilka minut, czy też kilka godzin od czasu pojawienia się rudego i jego fałszywego przyjaciela. Nie wiem też gdzie jest moja torebka. Nic już nie wiem... Po prostu skulona, tulę się do nieznajomego, a przez głowę przelatują mi wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia. Miało być tak pięknie...
- Możesz mnie postawić? - szepczę, a on chwile się zastanawiam
Widzę małą zmarszczkę między jego brwiami, ale w końcu robi to o co go proszę. Poprawiam włosy, zapinam guzik od spodni i... zaczyna płakać. Zapewne wyglądam koszmarnie, ale nie chcę litości. Rozglądam się po całym lesie, byle nie na niego. Mija chwila zanim dostrzegam między krzakami leszczyny moją torebkę. Od razu przeglądam jej zawartość. Ani śladu telefonu, portfela też niema. Cholera.
- Boże... Dlaczego zawsze Ja... - mówię sama do siebie i po raz kolejny chowam twarz w dłoniach
Wiem, że nieznajomy stoi za mną i nic nie mówi, tylko patrzy. Pewnie ma mnie za wariatkę. No cóż, ta wariatka musi mu podziękować.
Powoli się prostuję i odwracam twarzą do niego, jest ode mnie znacznie wyższy, ubrany w dres. Dostrzegam tatuaż na ramieniu i złoty sygnet na palcu. Jest przystojny.
- Dziękuję Ci za uratowanie - mówiąc to spuszczam wzrok na swoje dłonie - Nie wiem jak zdołam Ci się odwdzięczyć. Gdyby nie ty jeszcze chw... - nie mogę dokończyć zdania ponieważ znów w górę biorę emocje.
Mężczyzna nic nie odpowiada, po prostu podchodzi i mnie przytula. Kołyszemy się wraz z zimnym wiatrem z północy. Tak strasznie się boję. Boje się być sama. Już nie jestem tak silna jak z przed kilku godzin. Może jednak blondynka z dziekanatu miała rację...
- Odprowadzę Cie - odsuwa się ode mnie i wystawia w moją stronę ramię, abym chwyciła go pod rękę
Wychodzimy z lasu....
Zmierzamy w wiadomym dla mnie kierunku, przenikając ciemności późnej nocy i wtapiając się w nią. Ludzie w pośpiechu nas mijają, nie zwracając uwagi, czy szturchają mnie łokciem, czy barkiem. Srebrna poświata księżyca prześlizgnęła się niepewnie po sylwetce mojego towarzysza, wydobywając z mroku bladą twarz z nieodgadniętym wyrazem twarzy. Refleks pobliskiej latarni zagrał przez chwilę na jego twarzy.
- Czy coś Cię gnębi? Wszystko dobrze?- pytam, cichym szeptem
Dostrzegam jak jego prawy kącik ust wędruje ku górze tylko po to, aby z powrotem zniknąć w oziębłym spojrzeniu.
- To chyba ja powinienem Cię o to zapytać - wzdycha - Gdybym pojawił się chwilę później to... - przerywa a ja wzdrygam się na samo wspomnienie - Nawet nie chcę myśleć! Najchętniej zabiłbym skurwiela! - warczy. Nic nie odpowiadam, tylko mocniej zaciskam jego ramię.
Skręciliśmy za kolejny róg i już z oddali spostrzegłam kamienicę. Spojrzałam w okna od zewnętrznej strony budynku na piętrze. Były zgaszone. Oczywiście... Nikt nie czeka... Nikt...
Przystaję i odwracam się do mężczyzny i po raz ostatni pozwalam sobie spojrzeć w jego oczy, przepełnione smutkiem...
- Tak bardzo Ci dziękuję. Nie wiem jak zdołam Ci się odwdzięczyć. Gdyby nie ty... Jesteś bardzo odważny... Gdybyś czegoś kiedyś potrzebowała to... Wiesz gdzie mnie znaleźć. Dziękuję - odwracam się i ruszam w stronę bramy. Po raz ostatni, przez ramię spoglądam na mojego bohatera. Uśmiechnął się, ukłonił i odszedł...
* "Jesteś Panem swego losu"
Serdecznie zapraszam na nowo powstały blog, którego motywem przewodnim jest grafika komputerowa. Znajdziesz tam różne ciekawe rzeczy na blogspot, począwszy od szablonów i nagłówków, a skończywszy na instrukcjach, stockach, czy tekturach. Zapraszam do przeglądania, czytania, komentowania i pobierania!
OdpowiedzUsuńhttp://psychodeliczna-selene.blogspot.com/
przepraszam za spam!
Mogła nie przedłużać sobie drogi. Wtedy nie natknęłaby się na tych typów. Dobrze, że tamten chłopaka się zjawił i ją uratował. Będzie miała na przyszłość nauczkę, żeby jak najszybciej wracać do domu, gdy robi się późno. Heh. A zapowiadał się taki piękny dzień. Zakończenie nie było jednak przyjemne. Ciekawe, co to za facet. Może jeszcze kiedyś się spotkają. Haha... może na uczelni. Dziwna była ta babka z dziekanatu. Co ją to obchodzi, gdzie ona mieszka? To, że ma osobne mieszkanie nie musi oznaczać, że izoluje się od wszystkich.
OdpowiedzUsuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ zapraszam na 16 rozdział zagubionego księcia :)
OdpowiedzUsuńPs: W niedziele zaczynam nadrabiac zaległosci wiec na pewno wpadne tu z komentarzem.
Hej :)
OdpowiedzUsuńZ poślizgiem, ale jestem. Ah, dobra, własnie przypomniałam sobie, jak bardzo lubię to opowiadanie :)
Tak, na początku wszystko było takie piękne, takie spokojne. Takie.. sielankowe? A potem zrobiło się niezbezpiecznie. Fajnie zaznaczyłaś ten kontrast. Na początku rozdziału miałam wrażenie, że jest ciepło, słoneczko świeci i wiesz.. no taki własnie klimat, a potem to ciągle sie zastanawiałam, czy to jest sen, czy prawda, a jak prawda, to co się stanie dalej. No i udało Ci się napisać to nieprzewidywalnie. Bo jakoś zawsze wiem, co się stanie w takich scenach, a ty mi nawet przez myśl nie przeszło, że ktoś może się pojawić i uratować Cam. Ha, dobra, fajnie, że na świecie są jeszcze takie prządne ludki. Naprawdę, kiedy tak sobie nie raz pomyślę, to jest taka znieczulica, że aż głowa boli. Mogą kogoś zamordować w środku miasta, w biały dzień i nikt na to nie zwróci uwagi. Tak samo mogła zostać zgwałcona Cam. W sumie, to cała sprawa działa się w lesie, to naprawdę dziewczyna miała szczęscie, że znalazł się, ktoś aby ją uratować.
Ta babka z dziekanatu, czy tam skad, to mnie normalnie wkurzyła. No nie wiem, co ją obochodzi, gdzie ma zmiar mieszkać sudentka? Chyba jest jakaś tam wścipską pindą, która sama nie ma swojego życia i za bardzo wchodzi w życie innych. Nie dziwie się Cam, że się wkurzała, bo ja normalnie sama bym tam chyba zacżęła wyrywać jej włosy. Agrrr, jak nienawidzę takich ludzi.
Czekam na kolejny :*
zawsze sie boję wracać sama po zmroku, bo teraz dzieje sie tyle złego, że aż mnie ciarki przechodzą, gdy oglądam wiadomości, co ostatnio zdarza sie coraz rzadziej. jednak też nie można popadać w paranoję, bo człowiek w ogóle by z domu nie wychodził. okay, ale nie przynudzam moimi przemyśleniami... przeczytałam sobie dzisiaj wszystkie rozdziały i muszę przyznać, że historia bardzo mi się podoba, lubię takie klimaty i historie, w których bohaterowie mają nieco pod górkę, bo przecież w prawdziwym życiu też nie zawsze jest sielanka, prawda? kurczę, jak na razie głowna bohaterka ma naprawdę pod górkę, jeszcze ta nieprzyjemna zołza. no a co ją to obchodzi, gdzie dziewczyna mieszka? jakby spała pod mostem, to chyba wtedy mogłaby mieć jakieś 'ale'.. pff, nienawidze takich osób! ale i tak najlepsza była scena z tym, jak ją pan superbohater uratował *___* kocham takie akcje i chyba nigdy mi się one nie znudza ^^ czekam z niecierpliwością na 4 rozdział :)
OdpowiedzUsuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ zapraszam na punkt widzenia Slasha co do całej chorej sytuacji z Marg, Lily i Alice. Jak on się z tym czuje? Możesz się o tym przeknać :D
OdpowiedzUsuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ zapraszam na nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ Zapraszam na parę słowek ode mnie.
OdpowiedzUsuń„Człowiek może postąpić dziesięć razy źle, potem raz dobrze i ludzie z powrotem przyjmują go do swoich serc. Ale jeśli postąpi odwrotnie: dziesięć razy dobrze, a potem raz źle, nikt już więcej mu nie zaufa.” – Jonathan Carroll
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na kolejny rozdział opowiadania ♥
http://pragnienie-serca.blogspot.com/
Ciekawie napisane. :)
OdpowiedzUsuńParę ważnych słów u mnie na blogu, ale nie chodzi o to, że zawieszam. http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział Zagubionego Księcia.
OdpowiedzUsuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
Zapraszam na nowy rozdział http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPs: Jeśli czegoś nie czytałam, mam zaległości, to nadrobię... w najbliższym czasie.
http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ Zapraszam na nowy rozdział, który otwiera część pisaną oczami Lily :)
OdpowiedzUsuń